Sesja z Mattem Lozano 2024

11-13.10.2024 Łódź

Sesja formacyjna i konferencja z Mattem Lozano

Na zaproszenie Fundacji Mocnych w Duchu we współpracy z Przymierzem Domów Miłosierdzia w Polsce w dniach 11-13 października 2024 r. odbyła się w Łodzi sesja formacyjna i Konferencja 5 Kluczy, którą poprowadził Matt Lozano. Piątkowe spotkanie, przeznaczone dla posługujących, zgromadziło przedstawicieli wszystkich Domów Miłosierdzia z całej Polski, a także wiele wspólnot i środowisk, które są zainteresowane rozpoczęciem formacji do posługi uwolnienia. Ogromnie cieszymy się z tak licznej obecności osób, którym Bóg kładzie na serce pragnienie podjęcia wezwania kard. Ratzingera, przyszłego papieża Benedykta XVI, który w 2005 r. mówił: „egzorcyzmujące zadanie wiernych ponownie zaczyna nabierać dziś tej pilności, którą miało u zarania chrześcijaństwa”.

Z kolei sobotnia Konferencja 5 Kluczy zgromadziła blisko 500 osób, które pragną doświadczenia większej wolności w Chrystusie, będącej nie tylko rozprawieniem się z różnego rodzaju zniewoleniami, ciemnością i grzechem w naszym życiu, ale też przejściem „do królestwa umiłowanego Syna” (Kol 1,13) i wejściem w głęboką zażyłość z Ojcem jako Jego dzieci, by podjąć misję zaprowadzania na ziemi Jego królestwa – które jest naszym dziedzictwem.

Dziękujemy dobremu Bogu za ten niezwykły czas, pełen Jego miłosiernej obecności. A szczególne podziękowania należą się wszystkim Domownikom za podjęcie posługi w niedzielę po zakończeniu wspólnej części Konferencji, by służyć tym, którzy poprosili o modlitwę uwolnienia – dzięki Waszej ofiarnej posłudze w niedzielę odbyło się ponad 100 indywidualnych sesji modlitwy 5 kluczy! Niech Wam ten trud wynagrodzi najlepszy Ojciec, który widzi w ukryciu.

Zaś łódzkim ojcom jezuitom dziękujemy za gościnność w miejscu, gdzie dokładnie 15 lat temu po przepowiadaniu Neala i Janet Lozano, rodziców Matta, powstał pierwszy z Domów Miłosierdzia z posługą 5 kluczy. Niech to przesłanie o wolności i zbawieniu w Chrystusie dotrze do krańców świata!

Maria

ŚWIADECTWO

Pół roku temu po raz pierwszy usłyszałam o modlitwie uwolnienia wg pięciu kluczy. Już wtedy mając tylko ogólny zarys tego na czym ona polega, zapragnęłam aby kiedyś w takiej modlitwie uczestniczyć. Nie sądziłam, że w niedługim czasie to życzenie się spełni… Okres przygotowania, czyli czas spędzony na czytaniu książki Neala Lozano i analizowaniu kolejnych kroków uwolnienia w kontekście swojego życia, był czasem swoistych rekolekcji, a sama modlitwa była ich zwieńczeniem.

Wchodząc do pokoju, w którym wszystko miało się dokonać czułam kołatanie serca… Nie wynikało to ze strachu, ale raczej z powagi chwili, gdyż miałam głębokie przeświadczenie, że za moment stanę w obecności Boga i będę z Nim rozmawiać!!! Oczywiście! –  każda msza święta, każda modlitwa jest dialogiem z Panem, czułam jednak, że to spotkanie będzie wyjątkowe i pewnie jedyne w życiu…

Moje wyobrażenie o modlitwie uwolnienia było nieco inne…Obawiałam się swoich emocji, głównie odgrzebywania ran, szukania ich przyczyn. Bałam się, że będzie bolało…że wypowiadane słowa przepraszam, wybaczam, wyrzekam się… wywołają fale tkliwości. Nic z tych rzeczy! W rzeczywistości było zupełnie inaczej…

Modlitwa uwolnienia była dla mnie czułym spotkaniem z Trójcą Świętą, czasem kiedy Bóg przyszedł do mnie z całą swoją miłością, łagodnością, współczuciem i miłosierdziem. Czułam Jego obecność! Kolejne kroki coraz bardziej otwierały serce, aby w końcu w ostatnim etapie modlitwy – w czasie błogosławieństwa, usłyszeć to co Bóg mówi do mnie. Mam nadzieję, że te słowa będą towarzyszyć mi do końca moich dni. W oczach Boga jestem Jego umiłowaną córką… piękną kobietą… żoną… matką… Mam Mu zaufać i nie bać się, On zawsze był i jest przy mnie! Warto było przyjść na modlitwę chociażby ze względu na te słowa – a Pan powiedział znacznie więcej….

Wierzę, że to dopiero początek mojej nowej drogi z Bogiem. On wlał w moje serce wielkie pokłady radości i wdzięczności. Nie wiem czy zostałam uzdrowiona, wiem, że Pan otworzył moje serce, te zakamarki, które przez wiele lat były zamknięte, do których nie dochodziło światło… Reszta pewnie należy do mnie…

Z całego serca dziękuję osobom, które bezinteresownie angażują się w to cudowne dzieło, za Waszą wielką wiarę i otwarcie na drugiego człowieka.

Dodam jeszcze, że ta modlitwa jest dla każdego!!! Nie tylko dla tych, którzy się źle mają… Jednak świadectwo to dedykuję szczególnie tym, którzy się boją, nie potrafią zrobić ostatniego kroku, aby zgłosić się na modlitwę uwolnienia.

Odwagi! Tam Pan na Was czeka!

Marysia

Michał

ŚWIADECTWO

Mam na imię Michał i jestem jezuitą. W tym roku – jak Bóg pozwoli – przyjmę święcenia diakonatu. Miesiąc temu przeżyłem modlitwę o uwolnienie. Dwa dni przed samą modlitwą poszedłem na adorację, prosząc o światło Ducha Świętego. Bóg w swojej dobroci pokazał mi wtedy mój największy lęk, który, głęboko ukryty, paraliżował moje życie. Chodziło o lęk przed odrzuceniem przez Boga.

Żyłem w przekonaniu, że jeśli nie będę księdzem, to Bóg przestanie mnie kochać. Wyrzekając się tego lęku podczas samej modlitwy o uwolnienie zyskałem wielki dar – wolność. Nie muszę być księdzem, aby zasłużyć sobie na zbawienie. Ja chcę być księdzem, gdyż tak pragnę odpowiedzieć na miłość Ojca, który mnie powołuje. Dziękuję dobremu Bogu za wielki dar wolności i proszę o modlitwę, abym był dobrym jezuitą.

Michał

Magda

ŚWIADECTWO

Na modlitwę uwolnienia trafiłam właściwie przypadkiem – miałam zapisać na nią męża, ale ponieważ trzeba zgłaszać się osobiście okazało się, że zapisałam samą siebie. Nie czułam jednak potrzeby takiej modlitwy, nie obserwowałam żadnych niepokojących wydarzeń w moim życiu, które by jej wymagały.

Wyznaczony termin był dość odległy – trzy miesiące wprzód. Pomyślałam, że pewnie modlitwy takie mają miejsce bardzo rzadko – jak wielkie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że odbywają się praktycznie codziennie! Miałam więc sporo czasu, żeby przeczytać książkę „Modlitwa uwolnienia” Neala Lozano i zorientować się, na czym takie spotkanie będzie polegać.

Jako osoba starająca się dbać o życie duchowe i przyjmująca sakramenty, nie oczekiwałam żadnych wzniosłych przeżyć, rewolucyjnych doświadczeń ani tego, że modlitwa ta odmieni całkowicie moje dotychczasowe życie. I faktycznie – nie była ona burzeniem, a jedynie przygotowaniem do porządków w postaci sakramentu pokuty. Czas przeznaczony na zastanowienie się nad moim życiem, nad dotychczasowymi wydarzeniami i relacjami z bliskimi osobami zaowocował szczegółowym rachunkiem sumienia. W sakramencie pokuty po modlitwie wyznałam po raz kolejny niektóre grzechy, które były już dawno przebaczone przez Boga w spowiedzi świętej, jednak okazały się wciąż niezagojoną we mnie raną. Po raz pierwszy również nie ograniczyłam spowiedzi do moich własnych grzechów, ale oddałam w niej Panu wszystkie niedobre sytuacje, w których znalazłam się nie z własnej winy, jak wizyta u bioenergoterapeuty w dzieciństwie.

Dzięki modlitwie uwolnienia uświadomiłam sobie, jak wielu osobom powinnam wybaczać i że wybaczenie w imię Jezusa jest olbrzymią, a przecież dostępną każdemu łaską. Doświadczenie modlących się nade mną osób sprawiło, że odczułam, że Kościół jest prawdziwą wspólnotą. Metoda pięciu kluczy dała mi też konkretne narzędzie modlitewne, aby na co dzień oddając wszystko Jezusowi, w Jego imię wybaczając i wyrzekając się zła, móc przyjmować Jego błogosławieństwo i doświadczać prawdziwej wolności.

Magda

Marysia S.

ŚWIADECTWO

Przede wszystkim dziękuję Panu za Jego mądrość i czułość z jaką pochyla się nad swoimi dziećmi. Dziękuję za Waszą posługę. Za towarzyszenie mi w tym co było dla mnie ciężarem i trudem. 

Głęboko w sercu noszę obraz ocalenia z pola bitwy – byłam wyniesiona z miejsca bitwy!  Pan mnie ocalił! Codziennie wracam do tego obrazu – swojego ocalenia. Chwała Jezusowi! Jestem przepełniona wdzięcznością.

Moje serce jest spokojne i gotowe do powrotu na pole walki – z Nim w Nim i dla Niego.

Zaszła zmiana w mojej klatce piersiowej – zrobiło się w niej więcej miejsca. Głębiej oddycham. Czuję się wolnym człowiekiem. Odzyskałam pełną radość dziecka Bożego.

Co się wydarzyło po moim powrocie? Przede wszystkim modlitwa dotknęła serca mojej Mamy. Miała odmienioną twarz, zniknęło napięcie, jest w Niej więcej pokoju.

Chwała Panu i Jego robotnikom!

Maciek

ŚWIADECTWO

O modlitwie uwolnienia według modelu 5 kluczy po raz pierwszy usłyszałem od przyjaciół. Zdziwiło mnie, że ta modlitwa może trwać kilka godzin. Pomyślałem, że to musi być modlitwa z wielką mocą modlących się i na pewno bierze w niej udział wielu wstawienników. Od pewnego czasu czułem, że niektóre moje zniewolenia są silniejsze ode mnie i sam nie dam rady zapanować nad nimi – potrzebuję pomocy. Dobrze by było gdybym poszedł na tę modlitwę. Cały czas miałem pragnienie bycia wolnym od zniewoleń duchowych i fizycznych oraz bycia bliżej Pana Boga, ale nie wiedziałem jak to zrobić.

Jednocześnie byłem przekonany, że jeżeli Pan Bóg istnieje, to zanoszone do Niego modlitwy powinny wpływać realnie i konkretnie na moje życie. Jeżeli zaś moja modlitwa nic nie zmienia, to znaczy, że czegoś brakuje. W końcu „załapałem”! Za modlitwą musi iść przemiana mojego życia: realna i konkretna. Odrzuciłem więc wszystkie nałogi i przyzwyczajenia, które prowadziły mnie do grzechów. Nie było łatwo :}  

Do Domu Miłosierdzia zgłosiłem się dopiero po kilku latach. W czasie oczekiwania na modlitwę przeczytałem książkę „Modlitwa uwolnienia cz. 1”, zrobiłem notatki i prosiłem codziennie o Miłosierdzie Boże odmawiając Koronkę do Miłosierdzia Bożego w intencji mojego uwolnienia.

W międzyczasie dowiedziałem się od przyjaciół, którzy już byli na modlitwie uwolnienia, że będzie mnie prowadzić tylko dwóch wstawienników. To zdecydowanie zmniejszyło moje wyobrażenie o wielkiej mocy modlących się i zastanawiałem się, czy to czasami nie chodzi o coś innego niż moc i liczebność wstawienników. Na kilka dni przed modlitwą uwolnienia przyszła mi myśl, że to tylko taka modlitwa, i tak nic nie zmieni, więc można ją odbyć, ale nie ma co się nastawiać na jakieś zmiany. Odrzuciłem te myśl i skierowałem się do Jezusa: „Jezu, Ty jesteś i na pewno mnie uwolnisz”. Trzymałem się tego, aż do samej modlitwy uwolnienia.

Na początku modlitwy uwolnienia, kiedy prowadzący polecał mnie wstawiennictwu różnych świętych, miałem odczucie jakby kolejno przychodzili i stawali za mną (…). Teraz już wiedziałem: nie chodzi o moc i liczebność wstawienników-ludzi, tylko o moc Miłosierdzia Jezusa i o to czy ja chcę ją przyjąć w całości – nie troszkę ze strachu, że jak się otworzę całkowicie, to coś stracę. Zdecydowałem się nic nie zostawiać sobie, ale wszystko oddać Jezusowi, wszystkie płaszczyzny życia. Nie było łatwo. Kiedy chciałem wyrzec się ducha egoizmu – zaniemówiłem. Byłem bardzo zdziwiony. Sam nie mogłem się go wyrzec, więc prosiłem o pomoc Maryję. Przyszła mi z pomocą i wyrzuciła złego ducha. Jestem wdzięczny Maryi za łaskę uwolnienia wyjednaną u Jezusa. Teraz przede mną nauka nowego życia bez egoizmu i walka, żeby znowu nie wpaść w ten grzech.

Maciek

Sławek

ŚWIADECTWO

Czym jest przebudzenie człowieka po ciężkiej operacji, mającej uratować mu życie? Lekarze wokół uśmiechają się i unoszą kciuk w geście zwycięstwa, za szybą bloku operacyjnego stoi rodzina i płacze, ale to są łzy szczęścia, wyraz ogromnej ulgi i nadziei, która właśnie zamienia się w pewność …BĘDĘ ŻYŁ !!! Właśnie tak poczułem się kiedy zakończyła się modlitwa o moje uwolnienie.

Wiele lat temu poczułem się odrzucony przez najbliższych mi ludzi i moja wiara została wystawiona na próbę, której nie zdałem. Młodzieńcza duma i zapalczywość nakazywały mi iść własną drogą, z bólem w sercu i rozgoryczeniem. Gorzej, że w niedługim czasie zetknąłem się z czymś, co psychologia określa mianem przemocy domowej i to było jak dolanie oliwy do ognia moich duchowych niepowodzeń. Zakiełkowały we mnie strach i nienawiść.

Strach z powodu agresji, której stałem się świadkiem, ofiarą, i jednocześnie uczestnikiem, strach z powodu bezsilności jaką wtedy odczułem, strach z powodu nieracjonalnej, obłędnej wściekłości wobec agresora i wstydu, że dałem się sprowokować, że wypowiedziałem tyle zgubnych słów.

Strach o życie własne i mojej rodziny oraz narastająca nienawiść zatruły moją duszę. Nie potrafiłem przebaczyć, wręcz pielęgnowałem tę nienawiść, która zmieniła mnie w gotowego zabijać, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba.

Ale kiedy mijała nienawiść zaczynał się strach i narastające poczucie winy. Strach, jak sobie poradzę z dniem codziennym? Jak utrzymać rodzinę? Jak wychowywać dzieci kiedy jestem przepełniony nienawiścią? Jaki im daję przykład? Jakim jestem mężem i ojcem? Jakim jestem chrześcijaninem? Co ja zrobiłem ze swoją wiarą, ze swoim życiem?

I to było chyba najgorsze, nie umiałem przebaczyć również sobie.

Modlitwa o uwolnienie to bolesna retrospekcja własnych błędów, tak trudna, jak trudne potrafi być zmierzenie się z prawdą o samym sobie, ale czułem, że jest to konieczne, podobnie jak konieczna jest amputacja chorej kończyny albo bolesny przeszczep, z tą różnica, że szefem zespołu chirurgów jest sam BÓG.

Jezus kolejny raz w moim życiu uczynił cud, sprawił, że zapragnąłem przebaczyć, i uczyniłem to. Przebaczyłem w Imię Jezusa Chrystusa, wszystkim, którzy mnie zranili, przebaczyłem także sobie. Wyrzekłem się wściekłości, nienawiści, chęci zemsty, rozgoryczenia, wyrzekłem się wszelkiego zła.

Chwała niech będzie Bogu za Waszą posługę, teraz uczę się życia na nowo powtarzając słowa psalmu 91:

 …Bo On sam cię wyzwoli
z sideł myśliwego
i od zgubnego słowa.
Okryje cię swymi piórami
i schronisz się pod Jego skrzydła:
Jego wierność to puklerz i tarcza.
W nocy nie ulękniesz się strachu
ani za dnia – lecącej strzały…

Sławek

Marysia

ŚWIADECTWO

Mam na imię Maria. Od 15 lat jestem we wspólnocie „Woda Życia”. Tam poznałam mojego męża. Zbliżyła nas wspólna posługa modlitwą wstawienniczą. Bóg zapragnął zamieszkać w naszej rodzinie w bardzo szczególny sposób. W 2008 roku urodził się nasz młodszy syn Oskar, chory na autyzm. Diagnozę poznaliśmy w 2010 roku. Był to dla nas szok. Na wiadomość o chorobie naszego synka, ja zareagowałam rozpaczą, buntem i gniewem wobec Boga. Jednocześnie błagałam o cud uzdrowienia, który się nie zdarzył. Z miesiąca na miesiąc gasło w moim sercu Boże życie. Zaczęła się depresja…

Myślałam, że we wspólnocie nie ma już dla nas miejsca. Chciałam w ogóle odejść z Kościoła. Sądziłam, że Bóg jest daleko i nie interesuje się moją rodziną. We wrześniu 2012 roku Oskar został wydalony z przedszkola terapeutycznego. Straciłam nadzieję i marzyłam żeby zdarzył się jakiś wypadek. Chciałam swojej śmierci i mojego synka… 

W październiku 2012 roku przystąpiłam do modlitwy uwolnienia w Domu Miłosierdzia w Józefowie. Nie spodziewałam się, że może cokolwiek się zmienić. Bóg na szczęście miał swoje plany (pełne pokoju i miłości)! Tego dnia zostało zdemaskowane działanie diabła, który chciał mojej śmierci. 

Na nowo powierzyłam Jezusowi moje życie. Bóg wyprowadził mnie z tęsknoty za śmiercią w Nowe Życie! Wyrzekłam się dzieł szatana i jego moc została złamana. Przyjęłam Błogosławieństwo Boga. Duch Święty przekonał moje serce o prawdzie, że jestem mamą Oskarka, bo Bóg tak chce.

Oskarek urodził się w naszej rodzinie ponieważ Bóg obdarzył nas zaufaniem. Bóg chciał naszego synka otoczyć miłością i troską. A już w listopadzie Oskarek dostał nowe przedszkole, gdzie jest otoczony fachową opieką. A ja w tym czasie mogę iść na Adorację aby odpocząć. Blisko przedszkola jest kościół i w tych godzinach jest wystawienie Najświętszego Sakramentu. To jest cudowny Plan Boga!

Bóg uzdrowił mnie z depresji (potwierdzone przez lekarza). Nadał nowy rytm moim dniom, gdzie centralnym punktem jest osobiste spotkanie z Jezusem. Teraz tęsknię za Niebiem :-))

Niech Bóg będzie wywyższony!!!

Marysia

Magda

ŚWIADECTWO

Na modlitwę uwolnienia trafiłam właściwie przypadkiem – miałam zapisać na nią męża, ale ponieważ trzeba zgłaszać się osobiście okazało się, że zapisałam samą siebie. Nie czułam jednak potrzeby takiej modlitwy, nie obserwowałam żadnych niepokojących wydarzeń w moim życiu, które by jej wymagały.

Wyznaczony termin był dość odległy – trzy miesiące wprzód. Pomyślałam, że pewnie modlitwy takie mają miejsce bardzo rzadko- jak wielkie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że odbywają się praktycznie codziennie! Miałam więc sporo czasu, żeby przeczytać książkę „Modlitwa uwolnienia” Neala Lozano i zorientować się, na czym takie spotkanie będzie polegać.

Jako osoba starająca się dbać o życie duchowe i przyjmująca sakramenty, nie oczekiwałam żadnych wzniosłych przeżyć, rewolucyjnych doświadczeń ani tego, że modlitwa ta odmieni całkowicie moje dotychczasowe życie. I faktycznie – nie była ona burzeniem, a jedynie przygotowaniem do porządków w postaci sakramentu pokuty. Czas przeznaczony na zastanowienie się nad moim życiem, nad dotychczasowymi wydarzeniami i relacjami z bliskimi osobami zaowocował szczegółowym rachunkiem sumienia. W sakramencie pokuty po modlitwie wyznałam po raz kolejny niektóre grzechy, które były już dawno przebaczone przez Boga w spowiedzi świętej, jednak okazały się wciąż niezagojoną we mnie raną. Po raz pierwszy również nie ograniczyłam spowiedzi do moich własnych grzechów, ale oddałam w niej Panu wszystkie niedobre sytuacje, w których znalazłam się nie z własnej winy, jak wizyta u bioenergoterapeuty w dzieciństwie. Dzięki modlitwie uwolnienia uświadomiłam sobie, jak wielu osobom powinnam wybaczać i że wybaczenie w imię Jezusa jest olbrzymią, a przecież dostępną każdemu łaską. Doświadczenie modlących się nade mną osób sprawiło, że odczułam, że Kościół jest prawdziwą wspólnotą. Metoda pięciu kluczy dała mi też konkretne narzędzie modlitewne, aby na co dzień oddając wszystko Jezusowi, w Jego imię wybaczając i wyrzekając się zła, móc przyjmować Jego błogosławieństwo i doświadczać prawdziwej wolności.

Magda.

Emilia

ŚWIADECTWO

Dnia 30.10.2012 roku znalazłam się na indywidualnej modlitwie uwolnienia, wierzę, że nie mógł być to przypadek, skoro życie swoje zawierzyłam Chrystusowi – to On mną kieruje i pomaga rozwiązać rzeczy na pozór nierozwiązywalne. Grzech aborcji, jakiego dopuściła się moja mama (wtedy nieświadoma jakie konsekwencje to niesie), sprawił, że moje macierzyństwo zostało skomplikowane. Bardzo trudno jest mi opisać słowami to, czego doświadczałam, ale postaram się zrobić to najlepiej, jak potrafię.

12.03.2011 r. na świat przyszedł mój synek – Piotr. Dziwnie to zabrzmi – ale nie umiałam go kochać tak, jak kochał go maż, nie była to w żadnym wypadku depresja poporodowa, nie miałam traumy wynikającej z samego porodu. Nie umiałam go pokochać bezwarunkowo – spontanicznie, z taka lekkością i radością w sercu, choć był ładnym słodkim bobasem, ja dawałam mu z siebie tylko tyle, że był zawsze nakarmiony, czyściutki, zabawiany i uśpiony na czas. Nie mogłam dać nic więcej ponad to, co mu dawałam, chociaż z całego serca pragnęłam mu ofiarować matczyną bezinteresowną miłość. Ciągle myślałam, kiedy dorośnie i skończy się mój obowiązek wobec dziecka. Było mi dobrze, gdy wieczorem już zasnął, a jednocześnie czułam, że jest to mój wewnętrzny dramat, bo jak można się cieszyć, że dziecko już śpi i mam „święty” spokój??? A jednak tak było.

Gdy Piotruś miał pond rok, postanowiliśmy z mężem starać się o drugie dziecko, choć wiedziałam, że z takim podejściem emocjonalnym – z dwojgiem dzieci zamęczę się i uduszę wewnętrznie. Będąc w drugiej ciąży, już myślałam, kiedy to moje dzieci dorosną i skończy się mój obowiązek wobec nich. Wiem, że matkom kochającym nie będzie się w głowie mieściło, skąd takie dziwne myśli tkwiły w moim wnętrzu, ja też tego nie pojmuję, ale to zakorzeniony głęboko grzech mojej mamy siedział we mnie i w taki sposób dawał o sobie znać.

Będąc w połowie drugiej ciąży, postanowiłam szukać pomocy u Jezusa za pośrednictwem indywidualnej modlitwy uwolnienia prowadzonej w Domu Miłosierdzia w Józefowie. Po modlitwie następnego dnia rano obudziłam się i nic spektakularnego się nie wydarzyło. Pomyślałam: „widocznie nie taka jest wola Boża”. A jednak, cud uzdrowienia moich emocji nastąpił nieco później. Mogę nawet podać dokładną datę 🙂 – dzień narodzin mojej córeczki: 12.03.2013 r. Gdy ją zobaczyłam, poczułam to, czego nie czułam, gdy pojawił się syn. Tak ludzkimi słowami – to tak jakby błogi balsam na mnie spłynął z nieba, Chrystus zdjął ze mnie kamień, który tak mocno ciążył i dusił. To było coś niesamowitego, mimo, że miałam cesarkę i wszystko tak bardzo bolało, to był słodki ból, który pokornie znosiłam patrząc na córeczkę.

Od dnia porodu do dziś nie przeszkadzają mi nieprzespane noce, wylane soczki na dywan, zupa we włosach i reszta „atrakcji”, które funduje mi córeczka. To jest mój CUD UZDROWIENIA. Teraz jeszcze będę prosić Jezusa o uzdrowienie moich uczuć względem synka, bo to nie zostało jeszcze przepracowane. Mimo, iż dzieci są do siebie tak podobne, ja odczuwam tak inne emocje względem nich. Wierzę, że Chrystus i teraz przyjdzie do mnie z uzdrowieniem.

Jak cudownie jest umieć kochać tak po prostu, spontanicznie i mimo wszystko.

Chwała Panu!!!!

Emilia